Książki historyczne
Jak warte 100 mln dolarów klejnoty pięknej Blanki trafiły na śmietnik, doprowadziły do śmierci bogatego Żyda i pozbawiły stołków kilku prominentów. O największej aferze ostatnich lat PRL pisze Tomasz Bonek w drugim wydaniu, zmienionym i rozszerzonym, „Przeklętego skarbu”.
Nikt nie ma wątpliwości – klejnoty, które leżą dziś w muzeum, to nie całość skarbu tysiąclecia znalezionego w 1988 roku w Środzie Śląskiej. Część z nich przepadła. Świadkowie opowiadali o złotym pasie, podobnym do sędziowskiego, o oczkach wielkości fasoli. Mówiono także o mieczu, broszach i pierścieniach. Ich istnienia jednak nikt nie udowodnił. Może nadal czekają na swojego odkrywcę na średzkim wysypisku, a może leżą pod asfaltem i płytami chodnikowymi, które położono na jednej z ulic w Środzie Śląskiej. Gruz z rozbiórki kamienicy przy ulicy Daszyńskiego został przecież wykorzystany do przeprowadzenia wielu inwestycji w mieście.
Plotki głoszą również, że jeden z mieszkańców podwrocławskiej miejscowości wywiózł sporą cześć skarbu na Zachód. Tego jednak nikt nigdy nie potwierdził.
Kiedy jednak przygotowywałem Przeklęty skarb, pierwszą książkę o odkryciu skarbu w Środzie Śląskiej, byłem pewien, że jeszcze o nim usłyszę, a jego zaginione i nieznane fragmenty muszą się kiedyś odnaleźć. W 2005 roku reportaż trafił do księgarń w całej Polsce, a ja miałem przyjemność promować historię średzkiego odkrycia w mediach. Siedziałem właśnie przed mikrofonem w studiu Radia TOK FM, gdzie Robert Bernatowicz, dziś dziennikarz i prezenter stacji Polsat News, znany badacz zjawisk niewyjaśnionych, zaprosił mnie do swojej cotygodniowej audycji. Nagle ktoś zadzwonił do studia z sensacyjną informacją.
– Panowie, to niesamowite… – mówił policjant. – Słucham was teraz, a my zatrzymaliśmy przestępców, którzy w Olsztynie próbowali sprzedać złotego orła ze średzkiej korony dwadzieścia lat po odkryciu pierwszych monet w centrum tego miasteczka.
Nie wierzyliśmy. Takie rzeczy po prostu się nie zdarzają. A jednak… Sprawa zrobiła się bardzo głośna. Znów wszystkie mainstreamowe media mówiły o Środzie Śląskiej.
Wszystko działo się w kwietniu 2005 roku. Przez pół dnia dwaj mężczyzni chodzili po olsztyńskich antykwariatach. Przyjechali z Torunia i jak najszybciej chcieli sprzedać to, co skrzętnie ukrywali w plastikowej reklamówce z logo jakiegoś dyskontu. Robiło się zimno, a wszędzie odprawiano ich z kwitkiem. Weszli do desy ostatniej szansy. Wyciągnęli na stół misternie zdobionego orła ze złota, wysadzanego perłami i kamieniami szlachetnymi. Byli gotowi sprzedać go prawie za każdą cenę. Właścicielka sklepu jednak coś podejrzewała… Poprosiła o chwilę cierpliwości i zniknęła na zapleczu. Zadzwoniła po policję, a następnie, przeciągając jeszcze rozmowę, odprawiła delikwentów z kwitkiem. Nie zrobili jednak więcej niż kilka kroków, kiedy drogę zaszło im pięciu mężczyzn w bluzach z kapturami. Stanęli jak wryci. Nawet się nie wyrywali, kiedy po kilku sekundach tajniacy prowadzili ich do furgonetki. Był piątek, kilka minut po piętnastej. Nieliczni przechodnie spieszyli już do domów po pracy. Podobno nikt niczego nie zauważył.
Co wówczas odzyskano? Jakie losy spotkały zaginione klejnoty, które należały do Karola IV Luksemburskiego? Co jeszcze znaleziono w Środzie Śląskiej? O tym właśnie opowiada „Miasto skarbów”.
Poszukiwanie złota nazistów
i podziemnej fabryki
Tajne operacje SB. Skarb wart miliony sprzedany przez bezpiekę na Zachód
Nieodkryte skrytki z dziełami sztuki
Drugie życie mnichów oraz sekrety Willmanna, śląskiego Rembrandta
Prawie trzy razy większy od Wawelu. Drugi co do wielkości obiekt sakralny w Europie – ustępuje tylko hiszpańskiemu Eskurialowi. Perła baroku. Ten skarb nie znajduje się gdzieś na końcu świata lecz w Polsce, na Dolnym Śląsku, tuż pod Wrocławiem. To opactwo pocysterskie w Lubiążu. Okradzione ze wspaniałych dzieł sztuki, z których sporo mogłoby do niego wrócić, bo wiadomo, gdzie są, ale to niemożliwe, bo od stuleci fatum ciąży nad klasztorem. Z ponad 300 sal wyremontowano dotąd zaledwie kilka. Tuż po upadku komuny, władze państwowe oddały zabytek w podejrzane ręce. Wcześniej agenci SB i oficerowie WSW szukali tu skarbów i niszczyli go koparkami. Nieprofesjonalni naukowcy dopuścili się zaniedbań. Dewastowała go Armia Czerwona i naziści, którzy nie wiadomo co tu tak naprawdę robili. Pech prześladuje Lubiąż już od dwustu lat. Obiekt, który powinien być taką atrakcją jak np. Wersal, stoi pusty, zapomniany, z dala od turystycznych szlaków. I nawet PKS go omija, a prawie każdy decydent mówi, że to nie jego problem.
Mnisi z Lubiąża zarządzali kilkunastoma wsiami, browarami, gospodarstwami. Odgrywali ogromną rolę w życiu kulturalnym regionu. Byli znawcami Arystotelesa, mecenasami sztuki no i politykami, którzy wpływali na wiele księstw. W pewnym momencie historii znajdowała się tu największa biblioteka w tej części Europy. To tu powstawały też najwspanialsze malarskie działa śląskiego baroku. Nawet dziś zespół obiektów pocysterskich to nadal najwspanialszy zbiór zabytków architektonicznych w Polsce. Fundacja Lubiąż, która jest teraz właścicielem obiektu, robi co może, by ratować go przed niszczeniem. Przez lata udało jej się wymienić dach o powierzchni, bagatela, ponad dwóch boisk piłkarskich i odrestaurować najważniejsze sale opactwa. Udostępnia go też turystom i promuje, gdzie tylko i kiedy się da. A jest się czym chwalić. Jest się też czego wstydzić… Problem w tym, że sprawców tego wstydu i skandali otaczających Lubiąż było na przestrzeni dziesięcioleci tylu, że dziś nie można już wskazać jednego winnego. Mnóstwo osób przyłożyło się do tego, że takiej klasy zabytek nadal nie może odzyskać swojego dawnego blasku i nie jest perłą w polskiej koronie.
O tym przerażającym nieszczęściu, pechu i fatum prześladujących Lubiąż od wieków najdawniejszych po dzisiaj, jest właśnie ta książka. Piszemy o mroczne dzieje lubiąskiego opactwa. Przedstawiamy, dlaczego do dzisiaj stoi puste i tylko wiatr hula po jego zamkniętych na co dzień korytarzach. Wyjaśniamy, co przeraziło tu Michaela Jacksona i kilku innych potencjalnych inwestorów.
Przenosimy się do burzliwych lat transformacji w Polsce, by pokazać jak obiekt został wmieszany w aferę Art-B, a wcześniej oficer wrocławskiego SB mamił dziennikarzy opowieściami o rzekomych skarbach tu zdeponowanych i wojennych zbrodniach, jakie miały zostać popełnione w jego podziemiach. To zbudowało wokół obiektu legendę, która tylko doprowadzała go do ruiny.
Wracamy do PRL-u i pokazujemy gorączkę złota, jaka ogarnęła poszukiwaczy skarbów z Wojska Polskiego, SB, WSW oraz z zagranicy – wszyscy liczyli, że odnajdą tu warty miliardy dolarów depozyt banków Festung Breslau, tzw. złoto Wrocławia. Przez tę rządzę i nieodpowiedzialną zabawę w Indianę Jonesa niszczyli tu wszystko, co się dało.
Przypominamy mało znaną historię odkrycia skarbu w klasztorze i jego skandalicznej sprzedaży przez bezpiekę w zachodnich antykwariatach.
Opisujemy czasy II wojny światowej, kiedy to naziści, stworzyli w budynkach pocysterskich fabrykę zbrojeniową i ośrodek badawczy, oddział firmy Telefunken.
W końcu opowiadamy o czasach najdawniejszych, gdy pierwszą na świecie korporację finansową – zakon cystersów – doprowadzono do ruiny.
Odkrywamy dzieje Michała Willmanna, zwanego śląskim Rafaelem, słynnego i utalentowanego malarza baroku, który tworzył arcydzieła, ale też dopadł go pech. Jednak dopiero po śmierci.
Cofamy się również do wojen Husyckich i Trzydziestoletniej, kiedy to Lubiąż najpierw budował swoją potęgę, by już za chwilę popadać w ruinę i paść np. ofiarą nonszalancji arystokraty, który, ot tak sobie, podarował go żonie.
Pech przewija się przez te wszystkie historie. Ma jednak wspólny mianownik: zespół cysterskich obiektów przez stulecia borykał się z problemami, bo był od zawsze… za duży. I to jest właśnie jego przekleństwo. Albo uważano, że muszą się w nim znajdować niesamowite bogactwa i go nieustannie rabowano, albo nie było, i nie ma do dzisiaj, wystarczających środków na jego odrestaurowanie.
O tym wszystkim jest nasza książka, której nie byłoby bez wsparcia marszałka województwa dolnośląskiego, Rafała Jurkowlańca oraz burmistrza miasta i gminy Wołów, Dariusza Chmury, którym nie jest obojętny los Lubiąża, za co im dziękujemy.
Specjalne podziękowania należą się też Michałowi Pulitowi z Fundacji Lubiąż, który umożliwił nam dokładne poznanie opactwa, Joannie Lamparskiej za zaszczepienie zamiłowania do tematu, Wojciechowi Iwanyszczukowi za pomoc w przygotowaniu fotografii i Dagmarze Turek-Samól za wspieranie koncepcji całego projektu.
Tą publikacją, co tu dużo mówić, „wkładamy kij w mrowisko”. Liczymy na to, że nasza praca, śledztwa dziennikarskie, których efektem jest ta książka, ponownie zwrócą uwagę władz państwowych, samorządowych, biznesu, historyków sztuki, miłośników Dolnego Śląska na najważniejszy zabytek architektoniczny w Polsce, który może – naszym zdaniem – stać się ikoną tego regionu i całego kraju. Wierzymy, że dzięki nam wszystkim, już wkrótce, Lubiąż odzyska swój dawny blask.
Zapraszamy na wyprawę do Lubiąża i opowieść o tajemnicach tego najbardziej niesamowitego zabytkowego obiektu w Polsce. Przygotowaliśmy serię reportaży o pechu prześladującym cysterski klasztor. Możesz, szanowny Czytelniku, każdy z nich czytać oddzielnie, bądź pozwolić nam prowadzić się przez najciekawsze historie związane z opactwem.
Czy klejnoty warte 100 mln dolarów można wyrzucić na śmietnik? Można! Tak stało się w 1988 roku w podwrocławskiej Środzie Śląskiej. To tu znaleziono słynny Skarb Średzki, nazywany przez niektórych przeklętym skarbem.
Przez tą średniowieczną biżuterię zginął w średniowieczu bogaty Żyd o imieniu Mojżesz. 650 lat później w niewyjaśnionych okolicznościach życie stracił dolnośląski cinkciarz, w którego ręce wpadł orzełek – fragment średzkiej korony. Kilkudziesięciu osobom prokuratura postawiła poważne zarzuty, a wielu prominentów straciło stołki.
Skąd w Środzie Śląskiej wzięła się tak cenna średniowieczna biżuteria? Dlaczego ginęli przez nią ludzie, a inni mieli kłopoty z prawem? Jak to się stało, że skarb trafił na wysypisko? Czy w podwrocławskiej miejscowości nadal można znaleźć cenne klejnoty? O tym opowiada reportaż Tomasza Bonka „Przeklęty skarb”. To pierwsze całościowe opracowanie tego tematu.
Recenzje:
Joanna Lamparska, dziennikarka, podróżniczka i poszukiwaczka skarbów:
Tej książki nie da się czytać bez emocji. Ja przynajmniej nie potrafię, i jestem pewna, że każdy kto weźmie ją do ręki, będzie po kilka razy wracał do tych samych stron. Tomasz Bonek nie ocenia, nie wartościuje, spisuje jedynie fakty, a jednak stworzył najbardziej emocjonującą kronikę grabieży, jaką do tej pory miałam w rękach.
Głupota i cynizm urzędników, bezmyślność oraz żądza szybkiego wzbogacenia to główni bohaterowie tej książki, znacznie przysłaniający jej najważniejszy przecież element, samo znalezisko ze Środy. To nie jest zwykły reportaż, to świetnie napisana powieść sensacyjna, i gdybym nie zajmowała się od lat skarbami, nie byłabym w stanie uwierzyć, że to wszystko zdarzyło się naprawdę.
Na historie, które opisuje Tomasz Bonek jest miejsce w świecie Jamesa Bonda, a nie w ponurej PRLowskiej rzeczywistości. „Przeklęty skarb” to lektura obowiązkowa dla wszystkich ciekawych świata, ale nie radzę zabierać się za nią przed snem. Czyta się ją co prawda jednym tchem, a potem człowiek chciałby zaraz szukać skarbów i dusić tych, którzy są odpowiedzialni za ich roztrwonienie.
dr Tomasz Witkowski, psycholog społeczny, autor bestsellerów: „Psychologia kłamstwa”, „Psychomanipulacje”, „Inteligencja makiaweliczna”:
Psychologowie zajmujący się zachowaniem człowieka w nietypowych sytuacjach mogą tylko marzyć o obserwacji takich zdarzeń, jakie przypadło w udziale mieszkańcom Środy Śląskiej.
Odkrycie średniowiecznego skarbu było dla nich wydarzeniem, które wstrząsnęło ich małym, dobrze znanym światkiem. Nagle wywrócił się on do góry nogami. Dobroduszny sąsiad okazywał się chciwcem, przyjaciel donosicielem. Książka Tomasza Bonka „Przeklęty skarb” nie tylko ukazuje fakty relacjonujące te wydarzenia. Jej lektura wiele mówi na temat natury ludzkiej.
Pokazuje w nowym świetle znaczenie uczciwości, o której psychologowie już dawno wiedzą, że można ją mierzyć wielkością pokusy. Dla wielu mieszkańców Środy uczciwość nie wytrzymała konfrontacji z pokusą. To właśnie pokusa stwarza okoliczności prowadzące do zdarzeń, które często później interpretujemy jako przekleństwo towarzyszące skarbom.
„Przeklęty skarb” jest fantastyczną relacją z wielkiego naturalnego eksperymentu psychologicznego, który ot tak przytrafił się mieszkańcom małego dolnośląskiego miasta. Ale nie tylko im. Osoby i instytucje odpowiedzialne za zapanowanie nad tą sytuacją również stanęły w obliczu próby, w której poniosły sromotną klęskę. Książka ukazuje ogrom bezradności, ucieczkę od odpowiedzialności i brak działania osób i instytucji – klasyczny syndrom rozproszenia odpowiedzialności. Można ją zatem polecać nie tylko jako literaturę faktu – to również opowieść o naturze ludzkiej.